Wystawa Aleksandry Batury “Jednia” – 26.10 – 30.11

W listopadzie zapraszamy na prezentację poetyckich, abstrakcyjnych obrazów Aleksandry Batury z cyklu “Jednia”.

Aleksandra Batura formą i kolorem operuje swobodnie, wymyślając różnorodne kształty malarskie. Improwizuje kolorami, plamami, kreskami. Obrazy oddziałują wysmakowanym zestawem barw, harmonijnym rytmem miękkich linii i rozmalowań. Są jak poezja. Oczarowują wyszukaną, nonszalancką kompozycją. Stwarzają pole do snucia skojarzeń przez odbiorców.

Dostępne obrazy artystki prezentujemy również w naszej galerii online.

Zachęcamy do zapoznania się z zapisaną poniżej rozmową z artystką, która towarzyszyła otwarciu wystawy.

Portret Aleksandry Batury w pracowni artystki

Marta Krajenta: Dlaczego abstrakcja? Co Cię pociąga w tym stylu tworzenia i zarazem odbioru sztuki?

Aleksandra Batura: Właściwie nie ma czegoś takiego jak czysta abstrakcja, pozbawiona narracji, skojarzeń. Taki obraz byłby odbierany przez wszystkich ludzi tak samo, a to nie jest możliwe. Nawet dzieła suprematystów, radykalna abstrakcja, czarny kwadrat Malewicza, będzie wywoływać różne emocje i skojarzenia u różnych ludzi, np. w Chinach czerń to kolor szczęścia i urodzaju… Abstrakcja zwykle uobecnia to, co wewnętrzne. Świat myśli, duszy, ducha. To nie znaczy, że realizm nie może kryć w sobie tajemnicy. To akurat są sprawy gdzieś poza formą.
Kiedy byłam dzieckiem wpatrywałam się w ciemne tła barokowych obrazów. Szukałam tam czegoś niezwykłego, co było ukryte w mroku. Wydawało mi się, że „coś” jeszcze powinno tam być. I bardzo często w ciemnych tłach były zatopione zarysy „czegoś”, jakieś draperie, przedmioty…ale nic więcej. Pamiętam poczucie braku, myśl, że to, co najistotniejsze, nadzwyczajne, jest poza obrazem, ale też bez obrazu byłoby to całkiem niedostępne, nie mogłoby zaistnieć. Dzieci są inteligentniejsze niż nam się wydaje.  Na różne sposoby bronią się przed pułapkami sztampy, banału, może dlatego bywają takie niesforne.  Odczuwają wiele ale nie wszystko potrafią nazwać.
Niedawno rozmawiałam z kimś o przyzwyczajeniach. Mój znajomy porównał subiektywną rzeczywistość, do ciemnego pokoju, w którym widzi się tylko to, do czego się przywykło. Jak w świetle świecy – najbliższe przedmioty są wyraźne. Im dalsze – tym trudniej zatrzymać na nich wzrok.
Wiele nam umyka. Stąd skłonność do popełniania tych samych błędów, dokonywania podobnych wyborów. Może być 10 różnych dróg albo tysiąc, a będzie się dostrzegać dwie, trzy albo tylko jedną. A przecież sytuacje na miarę greckiej tragedii nie zdarzają się często. W ogóle cały proces widzenia, myślenia wzrokowego, opiera się na redukcji i uzupełnieniu. Jest pełno doświadczeń, chociażby z iluzjami wzrokowymi, które pokazują jak bardzo zmysły potrafią zwodzić, jak wybiórczy jesteśmy. Zresztą, nie mamy wyboru, nie wytrzymalibyśmy natłoku bodźców, gdyby umysł nas nie chronił. A jednak, obrazy też kształtują przyzwyczajenia, zmieniają percepcję. To, co kiedyś było odrzucane, albo nieczytelne, jest teraz czymś oczywistym. Indianie opisywali statki konkwistadorów jako dziwne chmury, bo nigdy wcześniej nie widzieli żaglowców, nie wiedzieli, że coś takiego istnieje. Rozmawiałam kiedyś z Czesławem  Niemenem, był gościem moich rodziców. Tworzył wtedy eksperymentalną muzykę opartą na elektronice.  Miałam osiem, może dziewięć lat, grałam na wiolonczeli. Rozmowa dotyczyła różnicy między muzyką graną na „prawdziwych” instrumentach i „sztucznych”. Wiolonczela, wiadomo – jest drewniana, ma ukryty patyczek – duszę i rezonuje. W domyśle te prawdziwe instrumenty były lepsze. Wtedy Niemen powiedział o lenistwie słuchu. O tym, że ludzie zwykle wybierają to, co znajome. Jest też lenistwo wzroku. To jest ważne, żeby konfrontować się z rzeczami niezrozumiałymi, starać się widzieć sprawy szeroko i z różnych perspektyw. Być otwartym.

Aleksandra Batura, “Bezdżwięczny“, olej na płótnie, 200 x 130 cm

Marta Krajenta: Wydawać by się mogło, że niemal każdy może stworzyć dzieło abstrakcyjne… co wg. ciebie wyróżnia dobrą, a wręcz mistrzowską abstrakcję w malarstwie?

Aleksandra Batura: To bardzo możliwe, ale nie każdy je tworzy. Obraz jest czymś szczególnym. W obrazie nie ma czasu, to jest punkt, ale powstaje w procesie, zawiera ten proces, czas, w sobie. Nie odbiera się go liniowo. Można wejść w głąb, w jakąś dal, którą ma się przed oczyma. Czasem ta przestrzeń się przed patrzącym otwiera, a czasem pozostaje tylko powierzchnia, obiekt, rzecz. Mistrzowska abstrakcja, tak jak każde mistrzostwo, powinna przede wszystkim coś w człowieku poruszać. Coś głębokiego, z czego sam nie zdaje sobie sprawy. Z mojej perspektywy powinna być czymś trochę obcym. Najbardziej cenię te momenty, kiedy wchodzę do pracowni i widzę tam coś „nie mojego”, jakby ktoś inny zostawił coś dla mnie. Poza tym, działanie obrazem to jest inny język, w którym najlepiej zrezygnować z ozdobników, z elementów zbędnych. Estetyzacja niweluje napięcie, uładza, oddala od prawdy.

Marta Krajenta: Czy zawsze malowałaś w ten sposób, czy też skierowanie w stronę abstrakcji było konsekwencją „rozmalowywania się”?

Aleksandra Batura: Zmiany w moim życiu i w sztuce miały chyba bardziej rewolucyjną niż ewolucyjną naturę. Były gwałtowne, dynamiczne. Zaczęłam studiować malarstwo w Gdańsku, ale przeniosłam się na Krakowską ASP. Ta uczelnia słynęła z nastawienia na realistyczny warsztat, z konserwatywnego podejścia. Na początku zupełnie się tam nie odnajdywałam, zmieniałam pracownie itd. Brakowało przestrzeni, a najbardziej morza. Jednak malowanie aktów i martwych natur sprawiało mi jakąś radość. Pokonywanie ograniczeń, poczucie, że nie idę na skróty. Nie chciałam za szybko, na siłę szukać idei, wspinać się na palce. Czekałam aż coś samo do mnie przyjdzie… To taki etap, nie długi zresztą. Wyjechałam na stypendium do Porto. Mój portugalski profesor zatrudnił mnie tam przy projektowaniu witraży dla modernistycznej katedry – abstrakcyjnych. To on zauważył, że moje obrazy mają w sobie coś niepowtarzalnego, jakiś swoisty gest, kiedy je zaczynam i to się wytraca, kiedy doprowadzam je do realistycznej perfekcji. W Portugalii włóczyłam się po wielkich plażach i oceanicznych portach – tam, gdzie dało się wejść. Obserwowałam żurawie i suwnice. Nierealnie duże i jakby z innego świata, wydawały się niematerialne przez horyzont powietrzny. Jakieś silosy ogromne. Fascynowały mnie rozległe przestrzenie, szeroki plan, świeżość powietrza, fenomeny światła, zimna czystość, pustka… No właśnie, pustka. Byłam wtedy w kimś bardzo zakochana i wiedzieliśmy obydwoje, że ta miłość nie ma szans z wielu powodów, że wyjadę. Towarzyszyło mi tam rozdzierające poczucie straty, smutek w którym można utonąć, bez dna. Obrazy, które później namalowałam były o tym  – o pustce i tęsknocie, jakkolwiek egzaltowanie to brzmi. Były odbierane jako surrealizm. Nie było na nich ani postaci, ani poruszenia. Przeskalowane portowe maszyny, pejzaże zimne i dalekie. Mały samolot w bezmiarze… Bardzo duże obrazy. Ten cykl dyplomowy nazywał się “Dal” i był pokazywany w pałacu sztuki w Krakowie, co było pewnym wyróżnieniem. Malowałam też nocne pociągi od frontu, jadące przez las z perspektywy kogoś, kto stoi na torach, w nierealnych kolorach na nie zagruntowanym lnie. Albo wyobrażenia szosy w lesie widzianej oczami zwierząt – jako coś obcego. Wyobrażałam sobie różne miejsca i sytuacje z innej, niż ludzka perspektywy. Później miałam okazję sporo podróżować…

Aleksandra Batura, “Jednia“, olej na płótnie, 170 x 200 cm

Marta Krajenta: Potem były podróże do wielu miejsc… Jak one wpłynęły na rozwój twojej sztuki?

Aleksandra Batura: Każdy wyjazd jest ważny, bo „odświeża” spojrzenie i daje dużo energii. Każde wyjście z rutyny ożywia. Bez ruszania się z miejsca zachowanie entuzjazmu jest prawie niemożliwe, jest bohaterstwem… Podróże w ogóle miały wielki wpływ na moje życie. Kiedy leciałam zamknąć moje sprawy w Porto, odebrać obrazy z wystawy w Serwantesie i bardzo to przeżywałam, w czasie międzylądowania w Barcelonie wpadliśmy na siebie z moim – później – chłopakiem. Był świetnym fotografem, zajmował się przede wszystkim reportażem. Bardzo dużo podróżował, do tego ekstremalnie. Kiedyś mieszkał np. z filipińskimi partyzantami. Idealny kompan do przygód. Dużo mu zawdzięczam. Dzięki niemu miałam okazję być w kilku nieosiągalnych dla turysty miejscach na bliskim wschodzie.  Byliśmy też w dość długiej podróży po Malezji. Na Borneo – daleko i dziko. Kiedyś wdrapaliśmy się na szczyt wodospadu. To było przed monsunem i dało się iść w górę wzdłuż wyślizganych przez wodę, obłych skał. Kiedy weszliśmy na szczyt i znaleźliśmy się ponad chmurami, nagle cała przyroda zamilkła. To było niesamowite, bo dżungla tam jest bardzo głośna… Różne rodzaje cykad i innych owadów, ptaki… cala kakofonia przypominająca odgłosy fabryczne. Metaliczne dźwięki, jakieś mechanizmy, piły. Kiedy się to słyszy, ma się wrażenie, że po wejściu w dżungle będzie się rozszarpanym przez dzikie roje różnych stworzeń. (Dżungla na Borneo to jedyne takie miejsce na świecie, z którym nie poradzili sobie amerykańscy komandosi). I w tej nierealnej ciszy nagle z drzew wzbiły się ptaki i zewsząd zaczęły się schodzić małpy o beżowej sierści. Całe rodziny, starcy, młodzież, matki z dziećmi. Usiadły małymi grupkami albo pojedynczo na falistych skałach. W bezruchu patrzyły na zachód słońca. Woda tak wypolerowała skały, że odbijało się od nich pomarańczowe światło, prawie jak od lustra. Gdy słońce zniknęło, wszyscy rozeszli się i została tylko jedna małpa. To było przejmujące doświadczenie. Jakby powrót do czegoś pierwotnego, jak narodziny pierwszego człowieka. To też namalowałam. (Na początku odysei kosmicznej Kubricka była taka scena z monolitem…). To wszystko miało wpływ na to, co później się ze mną działo i co działo się w pracowni. Azja sprzyja wychodzeniu z europocentryzmu.  Po tych podróżach malowałam dżunglę. Miejsce, gdzie przyroda dominuje, a człowiek jest tylko gościem. Chciałam doświadczyć różnorodności świata, ile tylko mogłam. Bujny czas. Kiedyś wyjechałam na stypendium Ministerstwa Kultury do Włoch.  Byłam pół roku w Maceracie. Stamtąd przeprowadziłam się do Rzymu i myślałam, że tam zostanę. Znajoma zostawiła mi swoje służbowe mieszkanie w Galeria Doria Pamphilj. Tam jest pokaźna kolekcja sztuki, w pałacu w samym sercu Rzymu, blisko Foro Romano, niedaleko są też ogrody Villa Borghese. Także mieszkałam w pałacu i poznałam tam wielu ludzi, również artystów- same oryginały. Miałam pracownie w Centro Sociale. Bywało, że przychodziłam do pracowni, a tam chłopaki z Afryki coś gotowali na ogniu. Czasem ktoś zostawiał mi pomarańcze. Przy porywistym wietrze naprawialiśmy cieknący dach za pomocą folii budowlanej, bo miałam sadzawkę w tej mojej pracowni, kiedy mocniej padało. Malowałam morza i emigrantów, stojących tyłem, patrzących gdzieś w dal, przed siebie, jakby nieobecnych, właściwie będących gdzie indziej. Myślałam sobie- co my wiemy, o ludziach, których widzimy, spotykamy, mijamy? To było też moje pole badawcze. Chodziliśmy razem np. na lekcje włoskiego. Tam mieszkało ponad 200 emigrantów z różnych zakątków świata- z Afryki, Azji, bliskiego wschodu. Spory teren pofabryczny. Obserwowałam różnice w zachowaniu, postrzeganiu świata, odmienność w sposobach uczenia się wśród ludzi, z bardzo odległych od siebie miejsc. Zaczęłam tam myśleć o doktoracie.

Aleksandra Batura,”Pełnia“, olej na płótnie, 140 x 100 cm

Marta Krajenta: Czym jeszcze się inspirujesz?

Aleksandra Batura: Inspirują mnie ludzie, z którymi mam nie powierzchowny, głębszy, kontakt. Mam pracownię na najwyższym piętrze zabytkowego wieżowca, z widokiem na park. To miejsce mnie inspiruje. I jeszcze zapachy, dźwięki, zjawiska atmosferyczne. Czasem po prostu refleks światła na ścianie, wiatr. To są te ulotne rzeczy, które znajdują odbicie w obrazie. Fascynująca jest nieskończona ilość wariantów rzeczywistości. Świadomość, że do tak niewielkiego skrawka mamy dostęp. Są kolory, które widzą tylko ptaki i owady, a co dopiero mówić o innych wymiarach…Zanim zdałam na studia doktoranckie i w trakcie studiów czytałam dużo o etologii, o percepcji zwierząt i o zaburzeniach widzenia. Rozmawiałam z naukowcami, specjalistami od nowych form duchowości, kulturoznawcami, robotykami. O filozofii obrazu, o synestezjach, o postrzeganiu świata przez ludzi z innych kultur. Chciałam choć trochę wyjść poza ograniczenia, przynajmniej wyobraźni.
Moje pierwsze obrazy na granicy abstrakcji to były wyobrażenia świata, widzianego oczyma zwierząt. Np. wielkie obrazy z powiększonymi wzorami ze skrzydeł motyla, mającymi udawać oczy, żeby odstraszyć drapieżniki- mimikra. Ale można było na nie patrzeć też jak na abstrakcje, dość niezwykłe zestawienia kolorów. I jak na pejzaże, akweny otoczone jednocześnie lasem i pustynią.
W tamtym czasie na świat przyszedł mój syn.  Wraz z jego pojawieniem się, zaczęła wracać do mnie pamięć różnych obrazów i stanów zapamiętanych z czasów, kiedy sama byłam małym dzieckiem, kiedy na świat patrzyłam nieuprzedzonym okiem. W ogóle zmieniło się wtedy moje postrzeganie świata i siebie w nim. Jakbym budziła się ze snu. Bywało to bolesne, bo zaczęłam widzieć, odczuwać pewne rzeczy w ostrym, nie zmiękczonym świetle. Jakiś dramatyzm losu, nie tylko ludzkiego. Gdzieś się to wszystko w obrazach kumulowało. Bezbronność, niezgoda na niesprawiedliwość i lwia siła, odwaga. Malowałam dosyć mroczne przestrzenie. Dzieciństwo i macierzyństwo nie jest proste. Oprócz piękna, odkryć, miłości, jest też mrok, niepewność, niepokój, troska, poczucie nieadekwatności. To wszystko jest niezwykłe i zarazem powszechne… Te nasze światy, dorosłego i dziecka się przenikały, tworzyły inny, integralny świat. Zupełnie zmienił się mój sposób obrazowania.

Marta Krajenta: Jaki jest w tym cel?

Aleksandra Batura: Cel zawsze jest, nawet gdy się na nim nie koncentrujemy. Moim zdaniem, w sztuce cel nie jest najważniejszy. Zawsze coś powinno być przed człowiekiem, umykać mu, wzbudzać głód i tęsknotę. Sztuka może sugerować, że świat nie jest tym, czym się wydaje. Może otwierać, wyzwalać emocje, sprawiać, że życie jest bogatsze, pełniejsze. Może o to w tym chodzi, że można generować ciekawość tego co mamy pod podszewką i ciekawość drugiego człowieka. Bez tej ciekawości, tęsknoty, potrzeby przełomów, życie byłoby jałowe, byłoby tylko przetrwaniem. Kiedy jest się za bardzo skoncentrowanym na celu, a czasem – zafiksowanym na celu, to można przejść obojętnie obok wielu istotniejszych spraw. Nie widzi się ich. Trochę jak w tych dawnych obrazach ze scenami we wnętrzach. Światło wyodrębnia z ciemności przedmioty i postaci, określa co jest istotne, za czym ma podążać wzrok… Ludźmi łatwo kierować, bo mają tendencję do widzenia tylko tego, co się „podświetli”, na co zostanie nakierowana ich uwaga. Wszystko inne właściwie nie istnieje. Jest to rodzaj zaślepienia. Cele zostają osiągnięte, zwycięstwo!  A co dalej…?  Brak celu może być wolnością, ale też ryzykiem.

Portret Aleksandry Batury w pracowni artystki

Marta Krajenta: Ja twoje obrazy czytam jak poezję.

Aleksadra Batura: To zdaje się Tarkowski powiedział, że każdy, kto mówi własnym językiem jest poetą. Może nie dosłownie tak powiedział, ale sens był taki. Podobnie czuję poezję, przekładając to też na inne sfery niż słowo. Dla mnie to jest bardzo ważne, żeby mówić własnym językiem, żeby tworzyć, a nie cytować. Chociaż, wyjątkowo zacytowałam, Tarkowskiego.

Marta Krajenta: Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o to, co kryje w sobie słowo „Jednia”? To nazwa scalająca cykl obrazów  prezentowanych na wystawie.

Aleksandra Batura: Słowo Jednia dotyczy języka, ale gdyby poszukać w filozofii, czy religioznawstwie, też coś się znajdzie. Ja to potraktowałam bardziej intuicyjnie, jako jedność. Ale jedność kojarzy się z solidarnością albo jednomyślnością, to termin dość zużyty. Jednia ma inna dynamikę, jest jakby obejmująca, tworzy całość. Jest to też coś, z czego wszystko inne wynika. Coś niepodzielnego, jak ciało, jak wszechświat. Cykl odnosi się do płynności wyobraźni, czasu i pamięci. Pamięć jest bardzo ważna i to co się z nią dzieje – bo ona też się zmienia. Naukowcy neurolodzy, pytani, gdzie znajduje się tożsamość, odpowiadają, że w pamięci. Człowiek, który stracił pamięć często traci też charakter. Bywa, że staje się całkiem inną osobą, zmieniają się jego upodobania. Nawet temperament może się zmienić.
W tych obrazach to, co wewnętrzne i zewnętrzne przenika się, granice się zacierają. Można je bardzo różnie i swobodnie interpretować. Jak przy pareidoliach- każdy może zobaczyć w nich coś innego, np. pejzaż, rafę koralową albo coś kosmicznego. Bardzo istotna jest pozostawiona dla odbiorcy przestrzeń i wolność. Ludzie bardzo różnie potrafią reagować na ten sam obraz. Dla kogoś jest mroczny, a ktoś inny twierdzi, że działa na niego uspokajająco, kojąco. Obraz coś uobecnia- przeżycia i myśli, tego kto go tworzy, ale może też stać się lustrem dla odbiorcy. Czasem nawet udaje się spotkać z kimś gdzieś tam, w obrazie.
To jest wymiana na całkiem innym poziomie. Innym niż werbalna rozmowa. Można się wiele dowiedzieć. Zgłębić. Uświadomiłam sobie, że tak mało wiemy sami o sobie, o innych ludziach i o świecie. Nie wszystko jest przewidywalne. To jest bardzo istotna właściwość sztuki, że można się w niej zobaczyć z nieznanej wcześniej strony, albo coś sobie w kontakcie z nią przypomnieć, coś wydobyć na powierzchnię. Czasem coś jasnego, a czasem nie. Bo ciemna strona w każdym człowieku też istnieje.
Tak ogólnie, znalezienie jedności w bardzo różnorodnym i pełnym sprzeczności świecie, pozostając sobą, to jest wielka sztuka.

Aleksandra Batura, “Drugi Brzeg“, olej na płótnie, 180 x 130 cm

Aleksandra Batura, “Fala“, olej na płótnie, 180 x 140 cm

Aleksandra Batura urodziła się w 1982 roku w Augustowie, na Suwalszczyźnie. Mieszka i pracuje w Warszawie. Ukończyła dzienne studia doktoranckie na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wcześniej studiowała malarstwo na gdańskiej i krakowskiej ASP, oraz na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu w Porto. Jest laureatką konkursu na stypendium zagraniczne MKiDN oraz włoskiego MSZ. Realizowała projekty artystyczne we współpracy z Akademią Sztuk Pięknych w Maceracie i Centro Sociale eXSnia w Rzymie. Reprezentowała Polskę na Międzynarodowym Sympozjum Sztuki pod patronatem Ministerstwa Kultury Jordanii. Zajmuje się przede wszystkim malarstwem sztalugowym, eksperymentując z technikami malarskimi i rysunkowymi. Prace Aleksandry pozostają w wielu kolekcjach krajowych i zagranicznych.

Dostępne obrazy artystki prezentujemy również w naszej galerii online.

Wystawa zorganizowana jest w specjalnie przystosowanej do tego celu przestrzeni ekspozycyjnej Flow Art House w Fabryce Norblina, zlokalizowanej obok KinoGram, pozwalającej widzom na swobodne obcowanie ze sztuką, siedem dni w tygodniu, od godz. 10:00 do 22:00.