Zamienić płótno w ocean – rozmowa z Grażyną Smalej

Grażyna Smalej medytacyjnie maluje ocean. Z oddaniem i pieczołowitością oddaje jego żywioł i niepokorny charakter. Obcując z tym malarstwem można poczuć przestrzeń, zapach i smak oceanicznego powietrza. Woda to dla artystki nieustające źródło artystycznej inspiracji. Jest również członkinią kolektywu Siostry Rzeki, organizującego m.in. happeningi na rzecz ochrony rzek w Polsce.

Zachęcamy do przeczytania rozmowy z artystką o pasji, warsztacie twórczym i inspiracjach ze świata sztuki oraz do odwiedzenia wystawy pt. “O szczęściu”, która potrwa do 14 marca.

Widok na wystawę Grażyny Smalej “O szczęściu” w Flow Art House.

Marta Krajenta: Przyglądając się Twojej twórczości można odnieść wrażenie, że jest zdominowana przez motyw wody. Pamiętasz od kiedy malujesz wodę?

Grażyna Smalej: Wychowałam się w miejscu, w którym wody było jak na lekarstwo, nie mieliśmy gdzie pływać w lecie, do jezior daleko, do morza jeszcze dalej, a przez wieś płynęła jedynie malutka stróżka Wełnianka, z której źródła na Zamczysku piliśmy smaczną wodę, ale do wodnych harców nigdy nie udało się nam jej przysposobić. Bardzo brakowało większego akwenu. Zawsze marzyłam by zamieszkać nad morzem. Ale takim malarskim zwrotem w temacie hydro była spontaniczna kąpiel podczas upalnego pleneru w nadbużańskim Pieńkowie, jakieś 20 lat temu. Uprzytomniłam sobie wówczas fenomen materii wody i jak wielkie jest uczucie szczęścia, kiedy nasze ciała zespalają się z jej materią, stają się lekkie i doznają ulgi, to jest jak powrót do ciała matki. Tak zaczął się mój cykl „Samorozpuszczenie”, w którym poszukiwałam wyrazu dla tej błogiej chwili radości, dlatego w tym cyklu tak ważne były dla mnie ludzkie postaci zanurzone, pływające, rozbawione. Powstało kilkadziesiąt a może i więcej prac, przedstawiających kąpiących się. Studiowałam pilnie formy i kształty błyskotliwej materii – przezroczystość, ale jednocześnie lustrzane odbicie, cienie, kolor własny i kolor otoczenia – fascynujące wyzwania dla malarki.

Marta Krajenta: Teraz spektakularnie wracasz do tego motywu i w swoim ostatnim cyklu malujesz wodę pod postacią oceanu. Co tym razem chcesz nam przekazać?

Grażyna Smalej: Teraz przede wszystkim zmienia się skala. Wcześniej malowałam małe akweny, głównie jeziora, rzeki, czasem morza. Po tym jak rok temu po raz pierwszy stanęłam przed oceanem w Portugalii i odczułam wyraźnie wszystkimi zmysłami jego ogrom, poczułam respekt i miłość, nie chciałam już być nigdzie indziej. Patrzyłam i chłonęłam ów przepastny ogrom, a jednak bardzo delikatny, zmienny i ruchliwy. Po powrocie od razu zabrałam się za odtwarzanie tego wrażenia na wielkich płótnach. To w mojej twórczości największe jak dotąd rozmiary. Muszą być takie, bo chcę by przywoływany obraz oceanu zagarniał całe pomieszczenie, w jakim się znajduje.

Obraz Grażyny SmalejObraz “Ocean (Porto)“, akryl i olej na płótnie, 150 x 230 cm

Ocean Grażyny SmalejObraz “Ocean (Costa da Caparica)“, olej na płótnie, 150 x 240 cm

Obraz Grażyny SmalejObraz “Ocean Costa da Caparica II“, olej na płótnie, 150 x 240 cm

Marta Krajenta: Czy odmalowujesz swoje wspomnienie o nim?

Grażyna Smalej: W pamięci mam atmosferę, światło, klimat, zapach, huk fal, wrażenie, do tego w plenerze robię tysiące zdjęć i filmów za pomocą smartfona, który stał się moim szkicownikiem. Podczas fotografowania od razu kadruję widok pod kątem konkretnego obrazu, który zaczyna powstawać w głowie. Nie zważam wtedy na jakość zdjęcia, ostrość itp. ważny jest szkic, zarys i zapis tej migotliwej chwili, którą jedynie migawka aparatu może nam pokazać. Zatem w obrazie nakładają się dwie perspektywy – obraz fotograficzny z zastygłymi kroplami i to, co akurat chcę namalować: szczególna atmosfera, pora dnia, siła fal, siła wiatru, kształt horyzontu – wszystko to, co jest ulotne, co znika, a co ja sama mogę temu przemijaniu wyrwać. Utrwalam małe kropelki czasoprzestrzeni, przynajmniej na jakiś czas, ich obecność zostaje przedłużona. To ja decyduję jaki obraz chcę zatrzymać.

Marta Krajenta: O czym najczęściej myślisz stojąc przed oceanem? Co jego widok w Tobie wywołuje?

Grażyna Smalej: Najbardziej dla mnie dojmujące nad oceanem jest to, że można pozbyć się wszystkich myśli i być tu i teraz. To idealne miejsce do medytacji. Poczucie, że jest się częścią tego bezkresu oddala drobnostki, szum informacji i mam wrażenie, umiejscawia we właściwym punkcie. Nawet teraz, kiedy nie mam możliwości podróżowania, cieszy i uspokaja mnie myśl, że Oceano gdzieś tam jest.

Marta Krajenta: W obrazach z tego cyklu zakodowane są różne odczucia: od niepokoju do spokoju. Cykl jest bardzo różnorodny.

Grażyna Smalej: Tak jak Wielka Woda jest wspaniałym miejscem do medytacji, czyli myślenia o niczym, jest też doskonałym miejscem do myślenia o wszystkim. Sam żywioł posiada nieskończoną ilość oblicz przez swoją zmienność i ruchliwość. Fascynujące jest móc śledzić narastanie kolejnych fal i kibicować uderzeniom – czy finalnie skończy się białym pióropuszem czy łagodnie rozleje się w języki piany? To wszystko zatopione w wilgoci, we mgle i pod chmurami pełnymi lodowych mikro kropel.  W obrazie „Para, woda, ruch” namalowałam ten obieg wody w oparciu o widok skał przybrzeżnych. Podobnie w ogromnym dwumetrowym płótnie „Ocean w Porto” zawarłam swoje wyobrażenie bliskości fali pchanej silnym wiatrem i uderzającej o głaz. Na wybrzeżu w Porto można zaobserwować bardzo różnorodne masywne skały – są tam marmury, granity, skały wulkaniczne – festiwal form, kolorów i struktur.

Obraz "Ocean w Porto"Obraz “Ocean w Porto“, akryl i olej na płótnie, 200 x 200 cm

Co do wyrazu odczuć w moich obrazach z oceanem na pewno wiele zależy od tego kto patrzy. Miałam sporo doświadczeń, kiedy różne osoby w sposób zupełnie odmienny interpretowały to samo malowidło. Jedna mówiła na przykład – Widzę wakacje z dzieciństwa, jest super pogoda i zabawa, sama radość!, a druga – Tu niby jest lato i rekreacja, ale w tym cieniu jest coś niepokojącego, a w wodzie ktoś właśnie tonie… Podobnie w przypadku choćby obrazów Van Gogha. Słoneczniki w wazonie, w jasnych, intensywnych kolorach stały się dla wielu wizją przemijania, choć jednocześnie symbolizowały radość życia i idealizm. Ta niejednoznaczność jest siłą sztuki, nie tylko wizualnej. “Ocean o zmroku” może wywoływać zarówno obawy przed chłodem nocy, ciemnością, ograniczonym polem widzenia, jak też przynosić ukojenie po dniu pełnym wrażeń, spokój i ciszę nocy, kiedy podczas wygaszenia światła słonecznego wyczula się słuch i tym bardziej dociera do nas muzyka wody, jej szmery, łagodniejsze niż za dnia pohukiwania, a ona sama łączy się jedną barwą z niebem i jego gwiazdami. Będąc wieczorem na plaży zawęża się nam scena, na której w roli głównej występują fale i jesteśmy z nimi jeszcze bliżej, może nawet w relacji intymnej. To zależy kto patrzy, naturalnie.

Widok na wystawę Grażyny Smalej “O szczęściu” w Flow Art House.

Marta Krajenta: Rozmarzyłam się wraz z Tobą i jestem zawsze rozmarzona stojąc przed Twoimi obrazami… Jak z tysiąca zdjęć wybierasz właśnie to jedno, konkretne ujęcie, gdy stajesz przed pustym płótnem?

Grażyna Smalej: Wracam do swoich wspomnień, wrażeń i szukam takich, które chcę przywołać. Intuicyjnie wybieram te najbardziej reprezentatywne dla wizji, jaka akurat się pojawia, od razu myślę o środkach malarskich, po jaką tubkę farby sięgnę na początku, jaka będzie tonacja, jak bardzo wiernie będę naśladować obraz fotograficzny czy może oprę się jedynie na wybranym jego elemencie? Planuję kompozycję, czasem kadruję raz jeszcze, zaginając kartki z wybranymi wcześniej i wydrukowanymi zdjęciami – szkicami. Część widzę jedynie na wielkich formatach, a część projektuję na mniejsze. Czasami wychodzę od fotografii i zaczynam z podziwem rozkoszować się samym naśladowaniem żywiołu zatrzymanym przez migawkę aparatu, a czasem odpływam i zaczynam malować z fantazji. To też proces falujący – odtwarzam i tworzę, i tak na przemian. Te fazy u mnie są nierozłączne – jedna potrzebuje drugiej, uważna obserwacja inspiruje kreację.

Marta Krajenta: Ten cykl oceaniczny urzeka paletą kolorów.

Grażyna Smalej: Kolor jest dla mnie bardzo ważnym wyrazem emocji. Jego siła oddziaływania jest głównym powodem, dla którego wybrałam malarstwo, jako swój język komunikacji ze światem. Jestem bardzo wyczulona na barwy, odczuwam je ciałem, działają na wszystkie zmysły, również na słuch i dotyk. Maluję wyłącznie przy dziennym świetle, bo tylko światło dnia najlepiej ukazuje przestrzeń barw. W cyklu oceanicznym często używam szmaragdowej zieleni, zwanej też ftalową czy potocznie butelkową. Łamię ją zgniłą lub oliwkową zielenią, żeby jej chemiczny, sztuczny ton stał się bardziej soczysty i organiczny. Ten zielony film stosuję kiedy chcę podkreślić dystans, oniryczno- wspomnieniową atmosferę, jak w przypadku płótna „Ocean w Porto” czy „Ocean (Cabadelo de Douro)” albo jak w malutkim portrecie chmury „Para wodna”. Uwielbiam głębię tego koloru, widzę w nim wiele wymiarów – jest wilgotny, ciepły, młody, zawiera chlorofil i trochę absyntu. Co ciekawe to kolor, który jak żaden inny niełatwo poddaje się reprodukcjom, zwłaszcza ekrany monitorów i smartfonów nie radzą sobie z wyświetlaniem odpowiednika szmaragdu i jego wielu odcieni, dlatego zawsze zachęcam do oglądania na żywo malarstwa, bo, śmiało można zaryzykować stwierdzenie – większa część wrażeń jest wirtualnie niedostępna.

Obraz "Para wodna"Obraz “Para wodna“, olej na płótnie, 24 x 18 cm

Wielkie znaczenie ma też ciemna ultramaryna, która jest dla mnie barwą metafizyczną, jest kolorem, który pojawia się na czystym niebie tuż przed zapadnięciem nocy, jest też kolorem wód Morza Tyrreńskiego pod wulkanem Stromboli, kolorem atramentu i kamienia lapis lazuli, z którego dawni mistrzowie (ale tylko ci najbardziej zamożni ze względu na cenę tego surowca} uzyskiwali pigment ultramarynowy, jest też wyróżniona w historii sztuki XX wieku jako Yves Klein Blue – nazwa od imienia francuskiego multidyscyplinarnego artysty, który tworzył monochromatyczne obrazy między innymi malowane ciałami modelek. Mam w pracowni tubki ultramaryny kilkunastu różnych producentów – każda ma inne nasycenie, długo szukałam tego najgłębszego aby uwydatnić kształt białej fali na tle bezkresu w obrazie „Ocean (Porto)”. Ćwiczę się w ograniczaniu palety, używam jak najmniej barw, ale w wielu odcieniach, w imię lekkości, która jest dla mnie jedną z najwyższych wartości estetycznych, zarówno w sztuce, jak i w życiu. Medytacja przed oceanem uświadomiła mi delikatność i ulotność tej masy wody. Obserwując fale patrzę z perspektywy powietrznej, poprzez mgłę mikroskopijnych kropelek, która nakłada jakby jednolity filtr i w rzeczywistości zatapia całą scenerię w jednym kolorze, pastelowym, niebieskawym, rozproszonym. Fenomen morskiego powietrza pełnego wilgoci, zaparowanego, rozpraszającego promienie słoneczne był między innymi tematem największych formatowo panoramicznych pejzaży atlantyckich „Ocean (Porto)” i „Costa da Caparica” i “Costa da Caparica II”.

Obraz “Ocean (Porto)“, akryl i olej na płótnie, 60 x 80 cm

Marta Krajenta: Te obrazy przyciągają uwagę swoim formatem. Gdy staje się przed nim to można odnieść wrażenie, że stoi się przed oceanem a jego obram otula nas.

Grażyna Smalej: 240 centymetrów to jak dotąd moja rekordowa miara dłuższego boku. Tyle potrzeba by otworzyć na świat pomieszczenie mojej pracowni. Zależy mi na tym, aby nawet nie patrząc na nie wprost było czuć, że ono jest. To właśnie uwielbiam w sztuce, że można sobie namalować takie miejsce, klimat, w którym chce się przebywać, namalować wszystko to, czego się zapragnie i się tym otoczyć. Ta iluzyjna wartość sztuki jest wspaniała. Nie przeszkadza mi wcale, że jedni nazwą to eskapizmem a inni dekoracyjnością. Decorum to starożytna zasada stosowności formy do treści, wyglądu do okoliczności. Wszyscy dążymy do harmonii.

Marta Krajenta: Woda jest dla Ciebie wielką twórczą inspiracją. To wspaniałe, że jesteś również zaangażowana w akcję społeczno-artystyczną „Siostry Rzeki” i działasz w obronie utrzymania dzikich rzek w Polsce. Opowiedz proszę o tym projekcie.

Grażyna Smalej: Do kolektywu Sióstr Rzek zaprosiła mnie Cecylia Malik, z którą bardzo dobrze znamy się od czasów studenckich. Cecylia jest artystką wizualną, pomysłodawczynią i założycielką kolektywu, który powstał aby za pomocą happeningów, rozmaitych protestów, nagłaśniać te najtrudniejsze dla polskich rzek sprawy, krótkowzroczne inwestycje, których katastrofalne skutki przyrodnicze, ale też suszowe i powodziowe są często ukrywane i pozostają poza świadomością zwykłych obywateli. Jako SR Uherka dołączyłam ochoczo do pierwszego happeningu na Wiśle pod Wawelem w 2018 roku, który był jednocześnie protestem przeciwko budowie tamy na Wiśle w Siarzewie, bo po pierwsze – widziałam jak do tej pory, działając lokalnie Cecylii udawało się powstrzymać wiele razy zabudowę terenów zielonych, niepotrzebne wycinki, wspólnie z innymi krakowianami, wymusić na władzach zakaz palenia węglem i wiele, wiele innych dobrych i mądrych działań, zawsze w spektakularnej oprawie wizualnej – jej skuteczność jest imponująca. Nie wiedziałam o co chodzi z Siarzewem, ani z budową drogi wodnej E-40, ale wiedziałam, że jeśli Cecylia się w to angażuje to nie jest to sprawa błaha i trzeba ją wesprzeć bez gadania. Po drugie – woda to bardzo bliski mi żywioł, a niszczenie rzek w czasie, kiedy grożą nam niedobory wody należy oprotestować z całych sił. Po trzecie, podczas wspomnianego pierwszego happeningu, kiedy to ponad setka kobiet z niebieskimi tabliczkami swoich rzek weszła do wody i odśpiewała wspólną pieśń prowadzoną przez Agatę Bargiel (Siostra Rzeka Wisła) zakochałam się w tej siostrzanej wspólnocie. To był naprawdę wzruszający moment. Potem było ich jeszcze więcej, wiele protestów, kolejne wspólne pieśni i niestety wciąż mnóstwo powodów, dla których trzeba wymyślać stosowne formy sprzeciwu. Uświadomiłam sobie dzięki Siostrom Rzekom, jak niewiele wiem o stanie wód, o wciąż prowadzonych regulacjach, kaskadyzacji Wisły, anachronicznych planach transportu rzecznego, o bezpiecznych dla środowiska alternatywnych zbiornikach przeciwpowodziowych, przeciwsuszowych, o małej retencji itp. Wsparcie merytoryczne i znajomość problemu daje nam Koalicja Ratujmy Rzeki, która zrzesza wielu wodnych ekspertów, przyrodników, inżynierów a nawet rybaków. Polecam śledzenie ich profilu wszystkim tym, którzy chcą poznać poszczególne zagadnienia i przyłączyć się do akcji. Mamy już pierwsze efekty działań – Wody Polskie, czyli organizacja gospodarująca rzekami w naszym kraju zaczęła zapraszać na konsultacje członków Koalicji RR w tym Siostry Rzeki i kilka już razy udało się uzgodnić lepszą dla środowiska wersję działań w dolinach rzek. Jednak powstrzymanie tych największych tak zwanych „inwestycji”: zapory w Siarzewie, drogi wodnej E-40 oraz zbiornika Kąty -Myscowa na rzece Wisłoce, to nasze najważniejsze cele na najbliższy czas. Wierzymy, że się uda i że rzeki będą dzikie a więc czyste, pełne życia i bezpieczne – to jest możliwe. Władze już wiedzą, że się im przyglądamy i że trudno im będzie przepychać niedorzeczne pomysły po cichu.

Portret artystki na tle obrazu “Atlantyk” (fot. Mateusz Torbus)

Marta Krajenta: Co Cię w sztuce inspiruje? Czyja twórczość wpływa na Ciebie najmocniej?

Grażyna Smalej: W rozmaitych okresach fascynuję się rozmaitymi artystami, ale skoro jesteśmy w temacie oceanów to tutaj z tyłu głowy mam płótna Wiliama Turnera, brytyjskiego malarza, który był prekursorem impresjonizmu. Jego wielką wystawę marynistyczną widziałam przed laty w Kunstforum w Wiedniu. Uderzyła mnie lekkość środków, nonszalancja a jednocześnie niesamowita iluzja wzburzonej wody, jak na malarza z początku XIX wieku zdumiewająco odważna forma, pełna entuzjazmu. Podpatrzyłam sposób malowania – bardzo cienkie, szeroko kładzione laserunkowe warstwy koloru a na nich uderzenia grubszej farby, ale już drobniejsze, rysujące formy fal. Pamiętam, że były to ogromne płótna. Turner wiele podróżował i pływał na statkach. Pozostawił po sobie tysiące akwarelowych szkiców i kilkaset płócien. Podobno, podczas jednej z podróży, kiedy rozszalała się burza na morzu kazał przywiązać się liną do masztu by jak najlepiej odczuć siłę żywiołu. Myślałam o tym stojąc na plaży pod Lizboną, w lutym, kiedy wiał tak silny wiatr, prognozowano nadchodzący orkan w Europie, a fale były tak wielkie, że przepędziły wszystkich surferów. Myślałam o tym, że to bezpieczne wybrzeże, na którym się właśnie znajduję jest marzeniem dla tych tych, którzy zmagają się ze sztormem i jestem szczęśliwa i pełna wrażeń – ta plaża to moje miejsce. Mocno inspirująca jest też dla mnie seria z lodowymi masywami Lorny Simpson. Ta amerykańska fotografka i artystka multidyscyplinarna na wielkich, zadrukowanych metodą sitodruku płótnach maluje atramentem głębokie ciemne plamy, wkleja słowa, fragmenty portretów, resztki informacji. Chciałabym zobaczyć tą serię poza internetem.

Marta Krajenta: Tego Ci życzę i dziękuje serdecznie za rozmowę.

Dodaj komentarz